piątek, 9 października 2015

These Final Hours. Ostatnie chwile przed końcem świata

Australia. Bliżej nieokreślona przyszłość. W Północny Atlantyk uderza meteoroid. Z zachodu nadchodzi wielka fala gorąca, która zabije wszystkich. Ludziom pozostało raptem kilka godzin życia. Tak zaczyna się "These Final Hours". Tutaj nie ma planu B, plan B nie istnieje, reżyser daje nam to do zrozumienia już w pierwszych minutach filmu. Nie liczcie więc na bohaterskiego Bruce'a Willisa, który w ostatniej chwili przeciwstawi się zagrożeniu. To nie Hollywood, koniec jest nieunikniony, nieubłagany.


„Panie i panowie. Zapewne słyszycie to dudnienie w powietrzu. Mamy niecałą godzinę… Brakuje mi słów… Próbuję wymyślić coś poetyckiego… Koniec się zbliża. Nadchodzi.”
Świat się kończy, na ulicach panuje chaos, scenarzysta bezwzględnie obnaża ludzką naturę, zasady przestają obowiązywać, zarówno prawne, jak i moralne - jedni wpadają w szał i zaczynają bezkarnie mordować, drudzy uprawiają na ulicach seks lub po prostu zamykają się w swoich domach i chcą ten czas spędzić z najbliższymi, a jeszcze inni nie wytrzymują psychicznie i postanawiają popełnić wcześniej samobójstwo. Brzmi strasznie, ale te słowa są potrzebne, przemoc w tym filmie jest na porządku dziennym, reżyser niczego nie ukrywa, zaglądając do najgorszych zakamarków człowieczeństwa. Trup się ściele gęsto, ale daleko tej produkcji do horrorów typu gore, twórca filmu dobrze wie, kiedy przemoc pokazać bezpośrednio, a kiedy wystarczy o niej wspomnieć. Ta druga wersja nawet bardziej przeraża.

Każda historia ma jednak swoich bohaterów, podobnie jest tutaj. Jest nim James, trzydziestokilkuletni Australijczyk, który ostatnie godziny życia planuje spędzić na hucznej imprezie. Napić się do nieprzytomności, naćpać i dobrze bawić. Niezbyt ambitnie, ale czy istnieje dobry sposób na spędzenie ostatnich chwil? W trakcie jazdy rusza go jednak sumienie, zatrzymuje się i ratuje z opresji małą Rose, która zaraz miała zostać zgwałcona. Razem ruszają w podróż ku końcowi. Nie przywiązujcie się jednak do bohaterów, oni wszyscy umrą, tego jednego możecie być pewni. Nie ma w tym filmie żadnej nadziei, ktokolwiek ją okazuje, zaraz zostaje szybko sprowadzany na ziemię. Reżyser jest bezkompromisowy wobec swoich postaci. Wydawać by się mogło, że gdy na ekranie pojawi się mała dziewczynka, to będzie spokojniej… Nic z tego; scenarzysta ani na chwilę nie zamierza rezygnować ze swojej wizji, nie oszczędza nikogo. W obliczu nadchodzącego końca świata wszyscy ludzie są równi. Płeć, wiek czy status społeczny nie ma najmniejszego znaczenia. Czy masz na koncie miliony czy ciągną się za tobą długi, to nieważne, los czeka wszystkich ten sam.


Nie wiemy nic o zbliżającej się katastrofie. Dlaczego, jak - na te pytania nie znajdziecie tu odpowiedzi, ale też tak naprawdę nie mają one znaczenia. Wszystko to dzieje się poza kadrem, nie ujrzymy więc płonącego Tokio czy Los Angeles przy akompaniamencie widowiskowych efektów specjalnych. Wiemy jednak, że koniec jest bliski, zbliża się nieuchronnie. Dla Zaka Hilditcha, który jest zarówno reżyserem jak i scenarzystą filmu, bohaterowie są najważniejsi. Widz zostaje z nimi i towarzyszy im przez cały czas. Ważne są relacje między nimi. Jak się czują, co czują w obliczu śmierci. Co planują robić i jak będą się zachowywać. Nie ma też jednak miejsca na większe refleksje, czas nieubłaganie dobiega końca, bohaterowie są w nieustannym biegu. Ich bliscy umierają na ich oczach, a oni muszą sobie poradzić z otaczającą ich tragedią i panującym chaosem.

Film nie jest jednak arcydziełem, daleko mu do tego. To niskobudżetowa produkcja, co może być zarówno wadą, jak i zaletą. Wadą, gdyż z lepszym budżetem, ciekawszą historią i lepszą obsadą z pewnością byłby bardziej efektowny, szokujący, ale z drugiej strony - czy to naprawdę jest potrzebne? Czy Brad Pitt pragnący spotkać się z Angeliną Jolie w tych końcowych chwilach przy wzniosłej muzyce Hansa Zimmera sprawiłby, że ten film by zyskał?


To też nie film do obejrzenia po dniu pełnym pracy, nie wyluzujecie się na nim, nie ma w nim krzty optymizmu. Wart jest jednak tego, by poświęcić mu te półtorej godziny, zmusza do refleksji i stawia pytania. Jak my zachowalibyśmy się, gdybyśmy mieli świadomość, że zostało nam tylko kilka godzin życia? Czy w ogóle chcielibyśmy to wiedzieć?

Ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz