czwartek, 7 stycznia 2016

Przerażające oblicze zła - recenzja filmu "Spoorloos"

Muszę powiedzieć, że ciężko jest pisać o holendersko-francuskiej koprodukcji "Spoorloos" bez zdradzania szczegółów, które naprawdę warto odkryć samemu. Czuję jednak, że nawet taka ogólna notka, unikająca spoilerów, powinna się tu znaleźć, ponieważ film zasługuje na to, by trafić do jak największego grona odbiorców.




Ciężko wytłumaczyć, dlaczego tak dobre dzieło jest praktycznie nieznane, nie tylko u nas w Polsce, ale być może przyczyny należy upatrywać w jego pochodzeniu. Kino europejskie niestety nie ma takiej siły przebicia jak amerykańskie. Film przez wielu porównywalny jest do "Funny Games" Michaela Haneke. George Sluizer również prowadzi grę z widzem i testuje swojego bohatera jak daleko jest w stanie zabrnąć. Motywacje obu reżyserów są jednak inne. W filmie francuskiego reżysera jest nią przede wszystkim ciekawość i rodzące się wobec niej pytanie: do czego będzie skłony posunąć się zdesperowany mężczyzna, by zaspokoić swą dociekliwość. Podobne jest z kolei przedstawienie oprawców, dla których sprawianie bólu swoim ofiarom, to chora zabawa.

Rex wraz z Saskią są parą, którą poznajemy w drodze na wakacje. Nie jest to związek idealny, żywcem wyjęty z romansu, ponieważ dochodzi między nimi do spięć, jednak widzimy, że się kochają. W pewnym momencie zatrzymują się na stacji benzynowej. Saskia udaje się do sklepu, Rex odprowadza ją wzrokiem, jednak w najgorszych snach nie przypuszczał, że to był ostatni raz kiedy ją zobaczył. Saska bowiem nie wraca, a spontaniczne poszukiwania na nic się zdają. Mijają trzy lata, Rex wciąż cierpi, jednak zżera go nie tyle co tęsknota za ukochaną, co niewiedza związana z jej tajemniczym zniknięciem. W międzyczasie porywacz nawiązuje z nim kontakt...

Fabularnie "Spoorloos" prezentuje się więc bardzo prosto, jednak konstrukcja jest zupełnie niekonwencjonalna. Zapomnijcie tu o wszystkich regułach, które dotyczą klasycznych filmów o porwaniu. Nie znajdziemy tutaj policyjnego śledztwa, o nim się jedynie wspomina. Nie będzie bohaterskiego faceta, który na własną rękę będzie chciał znaleźć swoją dziewczynę. Jego motywacje są zupełnie inne. I w końcu, nie będzie poszukiwań mordercy. On zostaje podany nam od razu na tacy.



Realizm filmu poraża. Do tajemniczych zniknięć dochodzi przecież każdego dnia i niestety spotkać może to każdego z nas. To przeraża w tym filmie. W jednej chwili wszystko może być idealne, by w następnej zawaliło nam się życie. Część faktycznie wraca do domów, inni znikają na zawsze. Potwory żyją wśród nas. Takim jest również Raymond Lemorne, którego obserwujemy przy codziennych czynnościach. Ray jest mężem, Ray jest ojcem dwójki dzieci, Ray uczy chemii w szkole. Jest zupełnie zwyczajny, mógłby być naszym sąsiadem, wszystko na pierwszy rzut oka wydaje się w porządku, gdyby nie jego chore fantazje....

Ray nie jest inteligentny jak Hannibal Lecter, nie jest sprytny i choć przestępstwo stara się zaplanować jak najbardziej skrupulatnie, tak widzimy jak popełnia błędy. To jeden z nielicznych filmów, które tak drobiazgowo lustrują życie psychopaty i robią to nadzwyczaj celnie, ponieważ najczęściej są to osoby nie wyróżniające się niczym szczególnym ze społeczeństwa. Twórca chce nam uzmysłowić, że tak naprawdę psychopatą może zostać każdy człowiek, oczywiście mający niezdrowe pobudki, jednak nie potrzeba do tego specjalnych umiejętności.



Tempo filmu jest dość mozolne, wręcz może momentami sprawiać wrażenie zwyczajnej, życiowej opowieści, jednak jednocześnie widok przygotowań Raymonda i wiszące nad głową widmo nierozwiązanego zniknięcia, sprawia, że cały czas czujemy dziwny niepokój. Desperacja i chęć rozwikłania zagadki przez głównego bohatera udziela się również i nam. Starcie obu wątków jest nieuniknione i gwarantuję, że sprawi totalny rollercoaster emocjonalny, który znajdzie swój finał w jednym z najbardziej przerażających zakończeń.

Ocena: 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz