niedziela, 10 stycznia 2016

Nic, co ludzkie, nie jest mi obce - recenzja filmu "Taxidermia"

Ustalmy sobie jedno - "Taxidermia" nie trafi do wszystkich, a raczej do bardzo wąskiego grona odbiorców. I nie mówię tu oczywiście o dziwnej chęci wywyższania się, jakby pojawił się takowy zarzut. Nie, chodzi przede wszystkim o formę. "Taxidermia" jest obrzydliwa, odrzucająca i jak najbardziej dobitna w swym przekazie, czasem zbyt dosłownym.


Z drugiej strony, niemal wszystko, co oglądamy na ekranie, powinno nam być doskonale znane, w myśl słynnej tezy "nic, co ludzkie, nie jest mi obce". Owszem, wszyscy wiedzą co to masturbacja, fekalia, ludzka anatomia, jednak mało kto chce to oglądać. W tym filmie to chleb powszedni, o tym musicie wiedzieć. Innego zdania była węgierska komisja, która zgłosiła produkcję do walki o Oscary. Jak nietrudno się domyślić, dla Akademii to było za wiele. Forma jest naprawdę ohydna, zagłębiająca się w największe detale i niczego nie maskująca. Tematem obrazu Gyorgy'ego Palfiego jest człowiek. Jego natura, pragnienia, marzenia, pożądania czy odchyły.

Film przedstawia trzy pokolenia mężczyzn. W pierwszej obserwujemy żołnierza, o ogromnym pociągu seksualnym, tak dużym, że przeszkadza mu to w odpowiednim wykonywaniu obowiązków. Jednocześnie przyglądamy się drugiemu bohaterowi pierwszej odsłony, pewnemu siebie porucznikowi, którego sensem życia jest "cipa".
 "To nie świat sprawia, że cipa się kręci, ale to cipa sprawia, że świat wiruje." - cytat dosłowny.
Tematem drugiej opowieści jest chęć rywalizacji, przełamywanie barier, marzenie o byciu najlepszym i dążenie do perfekcyjności. Jej bohaterem jest Kalaman, syn żołnierza z pierwszej części. Jako młody chłopak, ze względu na swoją otyłość, został wysłany na konkurs jedzenia na czas. Na początku poniżony, szybko odkrył, że istnieje w końcu coś, w czym jest dobry i może zostać naprawdę wielki.


Główną postacią trzeciej odsłony jest jego syn. Lajoska jest jednak szczupły i nieatrakcyjny. Życie już na dzień dobry postawiło przed nim ogromną ścianę, której przeskoczenie będzie nie lada wyzwaniem. Młodzieniec nie potrafi się odnaleźć w tym świecie, a warunki fizyczne nie pozwalają mu na nawiązanie normalnych relacji z kobietami, które nawet go nie zauważają. Lajoska potrzebuje bliskości, pragnie się wybić i jednocześnie chce udowodnić coś otyłemu ojcu, którym się zajmuje i który nim pomiata. Mężczyzna koniecznie chciałby coś po sobie pozostawić i zostać zapamiętanym, a skoro klasyczne "zbudowanie domu, spłodzenie syna i zasianie drzewa" nie jest mu najwidoczniej pisane, decyduje się na coś zupełnie nieszablonowego...

Kompozycja filmu jest tak nieprzystępna dla odbiorcy, że wydaje się, że poza szokowaniem twórca nie ma za wiele do przekazania, a kolejne sceny są tu jedynie pretekstem do ukazania kolejnych dewiacji. Przez część seansu faktycznie można odnieść takie wrażenie, a w głowach widzów wielokrotnie mogą pojawić się pytania "co ja to właściwie oglądam i po co", ale węgierska produkcja jest bogata w ciekawą i wielowymiarową treść. To opowieść o esencji życia, jego sensie i naturze, o kilku tematach już wspomniałem, jednak możliwości interpretacyjne po finale są ogromne, a wiele z nich może przyjść na myśl jeszcze długo po projekcji.



Realizacja poza obrzydliwymi i dosadnymi scenami jest niezwykle oryginalna. Uwagę zwracają sugestywne zdjęcia i klimatyczna muzyka. Każda opowieść jest serwowana także w innej stylistyce, raz przybierając postać groteskowej komedii, innym razem klaustrofobicznego thrillera. W filmie przewija się również masa odniesień do historii Węgier i sytuacji państwa, w który to temat jednak nie chcę się zagłębiać.

Tematyki i przedstawionych obrazów nie powinno odbierać się dosłownie, historia przepełniona jest symboliką i choć potrawa podana jest w odrzucającej formie, tak jej smak jest apetyczny. Niełatwo zaprzeczyć słowom krytyki, sam nie chcę więcej wracać do tego filmu, a po seansie targały mną sprzeczne odczucia, jednak nie da się przejść obok niego obojętnie.

Ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz