Tytułowy Powder przypominał mi bardzo postać Kevina Spacey z "K-PAX". Wydaje się człowiekiem bez skazy, którego od razu polubimy, taki człowiek emanujący ciepłem. I też sama koncepcja - bohater pochodzący znikąd trafia do społeczności, która jest dla niego czymś nowym. Cała jego przeszłość i umiejętności są owiane tajemnicą.
Mówię umiejętności, bo Powder posiada pewien dar. Jaki, to zainteresowani dowiedzą się sami z seansu. Pod tym względem film ma z kolei wiele wspólnego z "Zieloną milą", nawet jeden wątek jest dosłownie kalką. Stephen King napisał jednak książkę w 1996, a Brewer "K-PAX" w '95, także "Powder" kręcony w '94 od nikogo z powyższych nie zżynał. Z podobnych obrazów przypomina mi się również "Fenomen" z Johnem Travoltą, aczkolwiek również jest młodszy o rok, dlatego produkcja Salvy znów wygrywa.
Film magiczny, ciepły i wzruszający, jednocześnie poruszający kwestię istnienia i tego co się dzieje z nami po śmierci, także można tu popuścić wodze fantazji i interpretować wizję twórcy. Inni z kolei mogą narzekać na zbytnią prostotę i hollywoodzkość filmu i też zgoda, ale może docenią chociaż cudowną muzykę Jerry'ego Goldsmitha. Na słowa wspomnienia zasłużył również Sean Patrick Flanery, którego zresztą bardzo ciężko rozpoznać (spójrzcie na zdjęcia). Jako Powder zaskakuje swoim magnetyzmem, tworząc jedną z najlepszych kreacji w karierze.
Victor Salva, reżyser, owiany jest złą sławą (15-miesięczna odsiadka w więzieniu pod zarzutem molestowania młodego aktora ze swojego filmu "Dom klaunów") i niewiele ciekawych rzeczy zrobił w swojej karierze, ale zerknąć w każdym razie warto.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz