sobota, 29 września 2018

Totalne szaleństwo! Recenzja filmu "Climax"

Mam taką teorię, że Gaspar Noe obejrzał "mother!" Darrena Aronofsky'ego, nasłuchał się tych zachwytów o tym, jakie to doskonałe uczucie klaustrofobii wywołuje u widza i jak to Darren przegiął pałę. Uśmiechnął się tylko pod nosem i stworzył "Climax".

No bo jak Darren "przegiął pałę", to Gaspar ją wygiął na wszystkie możliwe sposoby, pobił, skopał, spalił i zakopał żywcem. Wiem, że to co napisałem nie ma sensu, ale mniej więcej taka jest różnica poziomów z całym szacunkiem do umiejętności przytłoczenia widza w "mother!". To inna liga.





Akcja "Climax" rozgrywa się w jednym budynku na przestrzeni jednej nocy. Gaspar Noe zebrał grupę tancerzy i w dwa tygodnie nakręcił film. Tylko czy to faktycznie film, z tym bym polemizował. To przeżycie, doświadczenie, jedyne w swoim rodzaju. Wiem, że brzmi to niewątpliwie wyświechtanie i podobnymi słowami można opisać każdy film, który nam się bardzo spodoba, ale teraz nie ma hiperbolii. Po kilkuset seansach w kinie, dopiero Gaspar Noe dał mi poczucie takiej wyjątkowości. Jeśli jeszcze nie widzieliście "Climax", a zamierzacie to zrobić, to 9 listopada zobaczycie, że nie ściemniałem.

Czy ten film jest dla każdego? Oczywiście, że nie. Przy okazji seansu "Sezonu diabła" Lava Diaza straciłem rachubę po 60 osobie wychodzącej z sali, ale zrozumiałym jest, że nie każdy wysiedzi 4 godziny na czarnobiałym filipińskim musicalu i znane są powody ich wyjścia. Przy "Climax" to co innego, bo trwa minut jedyne 90, a i tak co najmniej kilkadziesiąt osób opuściło salę. Pierwszy raz się z tym spotkałem. To nie jest film dla słabych ludzi.

A zaczęło się zupełnie niewinnie, a później było jeszcze bardziej niewinnie. Ja lubię kino Gaspara, ale po upływie kwadransa powiedziałem sobie, że to będzie taki Gaspar na 7/10, może niżej od Love (które uwielbiam). I w pewnym momencie dociera do nas, o co w tym filmie będzie chodzić i w tej samej chwili przypominamy sobie jak chorym człowiekiem jest Gaspar Noe i wiemy, że tylko on będzie mógł zrobić to, co zrobił.

Istne szaleństwo, danse macabre, piekło w kinie. Jeśli "mother!" - czy w sumie cokolwiek innego - osaczało, to "Climax" robi z człowieka totalną miazgę, a później lutuje jeszcze kilka razy po twarzy.

Celowo nie piszę ani słowa o czym jest film i polecam nie czytać o nim nic, bo zaskoczenie w momencie, gdy to do was dociera jest jak uderzenie obuchem. Dodajmy do tego, że Noe robi to w uroczo ironicznym stylu przeszywając go czarnym humorem. Ja wspominam o "mother!", ale inspiracje reżysera były inne, co zresztą jasno podkreśla na samym początku filmu, gdzie w tytułach przewija się m.in. "Suspiria" Dario Argento i "Opętanie" Andrzeja Żuławskiego. Możecie więc w stanie sobie częściowo wyobrazić, co tu się wydarzy.

Wstając z fotela miałem nogi z waty, następująca po tym podróż przez miasto była jak z surrealizmu. Gaspar Noe zabrał mnie do filmowego nieba. To trzeba KONIECZNIE! zobaczyć w kinie. To nie jest arcydzieło per se wymieniane wśród legend kina, ale to jedyny taki film, który tak bezwzględnie gniecie widza na poziomie emocjonalnym. Thank god, że to tylko 90 minut, bo jeszcze trochę, a zaczęlibyśmy na tej sali krzyczeć jak jego bohaterowie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz