środa, 14 września 2016

Narodziny telewizyjnej perełki - recenzja serialu "Rescue Me"

Jeśli "Rescue Me" utrzyma poziom (1. sezon w trakcie, 6 do końca), z pewnością nie raz o nim napiszę. W każdym razie na początek chciałem wspomnieć o dwóch rzeczach.




1) Kontrowersyjność

"Rescue Me" to serial stacji kablowej FX. Kablowej podstawowej, nie płatnej, jak HBO, co w skrócie oznacza "można ostrzej, ale bez przeklinania i nagości". Odnoszę wrażenie, że to właśnie maksyma twórców serialu, którzy pokrętło ostrości podkręcają, jak się tylko da. Za każdym razem wydaje się, że przekroczą reguły, a oni sprytnie balansują tuż przy samej krawędzi. Za nimi stoją już tylko szefowie stacji gotowi przyłożyć pasem niesfornemu dziecku.

Co mam na myśli: to serial o strażakach. Bohaterami jest więc grupka ludzi doskonale znających się, twardych, męskich charakterów, dających bez wahania pokroić się za kolegę, jeśli zajdzie potrzeba. W takim towarzystwie na porządku dziennym są wulgarne żarty na granicy dobrego smaku, rasistowski humor, a rozmowy o seksie, nowych pozycjach, wieczornych eskapadach, są już stałym repertuarem w każdym odcinku.

Pojawia się więc pytanie - czy jedynym ogranicznikiem fantazji twórców jest fakt, że robią swój serial dla podstawowej kablówki czy właśnie celowo uwielbiają igrać z ogniem. Jedno jest pewne: gdyby ta produkcja trafiła pod skrzydła Showtime czy HBO, pod względem kontrowersji spokojnie przebiłby choćby "Californication", a dziś cieszyłby się znacznie większą popularnością.

2) Łamanie schematów

Nie potrafię znaleźć odpowiedniego określenia na wizualizację swoich myśli, więc postaram się zobrazować je za pomocą opisu scen. Zwłaszcza zrywanie z regułami uwydatnia się w scenach dialogowych.

W jednej z nich główny bohater - którego najlepszy przyjaciel zginął w pożarze - rozmawia z jego niegdyś żoną, już wdową. Rozmowa jest zupełnie o czymś innym, ale w pewnym momencie wdowa zwierza się, że życie jej się rozpada po utracie męża. Główny bohater mówi więc, że ją rozumie i rozwija jej wypowiedź o własne spostrzeżenia.

Co mielibyśmy w innych produkcjach? Oboje się ze sobą zgadzają, smutna muzyka w tle, może jakieś łzy. W "Rescue Me" kobieta przerywa jego wywody określeniem, że jest mięczakiem i pora wyhodować sobie w końcu jaja. Koniec rozmowy, wdowa odchodzi, facet w konsternacji.

W innej scenie jeden ze strażaków w ramach autoterapii pisze wiersze, tylko nikt o tym nie wie prócz jego samego. Pewnego razu decyduje się powiedzieć o tym swojej żonie. Zaznaczę, że to dla niego ważna sprawa, ciągnąca się od kilku odcinków. Żona więc czyta... po czym twierdzi, że to najgorszy chłam jaki kiedykolwiek w życiu czytała i radzi kochanemu mężowi, by dał sobie z tym spokój. Uwielbiam takie nietypowe podejście.



Punktem wyjścia serialu są wydarzenia z 11 września 2001 roku. Często się o tym mówi, dotknięci są tym strażacy, ich rodziny i społeczeństwo. Wciąż świeża tragedia stale wisi nad ich głowami. Akcja rozgrywa się Nowym Jorku kilka lat po atakach, a my śledzimy losy amerykańskich herosów.

Jednocześnie niewiele mają wspólnego z idealnym obrazkiem bohaterów społeczeństwa. Strażacy są alkoholikami, hazardzistami, seksoholikami i rasistami. Jak wspominałem, humor jest naprawdę ostry. Dostaje się każdemu, czy to jest gejem, czarnoskórym czy kobietą w remizie. Dla twórców serialu słowo przyzwoitość mieści się gdzieś na szarym końcu słownika.

Kiedy jednak zawyje syrena, żarty ustępują, bohaterowie poświęcają się w 100% pracy. Same akcje przy pożarach są jednak przeciętnie zrealizowane, to jeden z nielicznych minusów. Przynajmniej jak na razie, bo czuję, że to również z czasem ulegnie poprawie, jak już bardziej poznamy postacie. Mało w nich przede wszystkim napięcia, ale paradoksalnie jest ich w serialu stosunkowo niewiele. Poza tym większych wad nie odnotowano. Idealnie wyważono tu wątki komediowe z dramatem jednostki i obserwacją życia codziennego pracownika straży na służbie i poza nią.

Byle utrzymał poziom, a szykuje się kolejna niesamowita perełka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz