piątek, 27 października 2017

O "Zwyczajnych ludziach" Roberta Redforda

Rok 1981. 31 marca. W Dorothy Chandler Pavilion w Los Angeles na gali wręczenia Oscarów zjawił się Martin Scorsese z jednym ze swoich arcydzieł, "Wściekłym bykiem" (moim zdaniem jego najlepszy film). O nagrodę główną konkurował też Roman Polański ze świetnym "Tess", a wśród publiczności nogami przebierał David Lynch, co prawda z obrazem nie w swoim stylu, ale jednak doskonale przyjętym "Człowiekiem słoniem".




Nie można również zapomnieć o Alanie Parkerze i jego znakomitej "Sławie", a pewnie na co nieco liczył też Irvin Kershner z "Imperium kontratakuje". Obaj nie załapali się do piątki nominowanych.

Wszyscy jednak tego wieczoru musieli uznać wyższość Roberta Redforda, nader uznanego aktora, który ze swoimi "Zwyczajnymi ludźmi" zgarnął całą pulę. Najlepszy reżyser i najlepszy film.

Dziś brzmi trochę niewiarygodnie. To był jego debiut za kamerą. Skromny obraz z budżetem trzykrotnie mniejszym niż "Wściekły byk" paradoksalnie odniósł dużo większy sukces. Z wpływów z box office otrzymał dziewięciokrotnie więcej pieniędzy od tych wpłaconych. Dla porównania film Scorsese zarobił jedynie 10 milionów. Takie to były czasy, teraz się dowiedziałem, pisząc tę notkę - arcydzieło Martina odrobiło w dystrybucji kinowej ledwie połowę budżetu (sic!).

Debiutant z małym filmem pokonał takie tuzy. Czy zasłużenie? Raczej nie. "Wściekły byk" dziś ma zarezerwowane miejsce we wszystkich rankingach na świecie, podobnie jest z "Człowiekiem słoniem". A "Zwyczajni ludzie"? A kto o tym słyszał...

Ale mimo iż statuetki osobiście bym mu wówczas nie wręczył, tak przyznaję, że to znakomity dramat. Opowiada o nastolatku, który nie radzi sobie po śmierci brata. Scenariusz trafił na listę 101 najlepszych tekstów Amerykańskiej Gildii Scenarzystów. I to naprawdę rewelacyjny skrypt doskonale ukazujący relacje chłopaka z ojcem, który za bardzo się stara i z matką, która oddaliła się od syna po wypadku. Conrad chodzi również do terapeuty i próbuje odnowić swoje stosunki z rówieśnikami.



Co też zwraca uwagę, to gra aktorska. Pewnie do dziś fani Joe Pesciego będąc ciekawym kto mu zgarnął sprzed nosa Oscara, zastanawiają się kim do cholery jest Timothy Hutton. Wówczas 19-latek zagrał jednak naprawdę koncertowo, a towarzysząca mu choćby Mary Tyler Moore w roli matki też aktorska pierwsza klasa.

To świetne kino, niestety już dziś zapomniane. Warto znać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz