sobota, 21 października 2017

Recenzja serialu "Profit"

Manipulacje, kłamstwa, szantaże i intrygi na porządku dziennym. Oto "Profit", serial stacji ogólnokrajowej. W swoim czasie musiał być zmorą niejednego Amerykanina.




Trochę niesprawiedliwym jest ocenianie produkcji z dzisiejszej perspektywy, mając w głowie te wszystkie The Shieldy, Breaking Bady, Dextery i Nip/Tucki. Dziś manipulant w masce porządnego gościa w garniturze to klasyczny chwyt telewizyjny, tak przeżuty, że nie robiący już na nikim wrażenia. Ale wtedy, w 1996 roku? Między emisjami "Melrose Place", "Siódmego nieba" i "Seinfelda" musiał szokować. Bohaterowie ot tak rozprawiający o morderstwach, narkotykach, samobójstwach jakby były częścią naszego życia, a nie czymś kryjącym się w najciemniejszych zakamarkach, do których nigdy nie chcielibyśmy zajrzeć. I to nie w żadnym HBO, tylko w "Foxie", do którego dostęp ma każdy amerykański odbiorca.

Z jednej strony odbiera się go jako ten, który przełamuje tabu, przeciera szlaki. "Profit" stanął w wojnie z przyzwoitością w pierwszym szeregu. Dostał kulkę już na samym początku. Śmiertelną. Po ledwie ośmiu epizodach. Ale umożliwił przedarcie się reszcie.

Wspomniałem, że ocenianie go dziś jest niesprawiedliwe, bo z drugiej strony wady rzucają się w oczy na tyle, że udaje im się zaburzyć odbiór. Uderza telewizyjna realizacja w złym znaczeniu tego słowa. Wątki, które przemielone zostały już wielokrotnie w późniejszym czasie, nie imponują. Archaiczna reżyseria, nieprzekonujące aktorstwo poza fantastyczną kreacją Adriana Pasdara, niekablówkowa maniera do zrobienia z tej opowieści klasycznego proceduralu czy nawet taka wydawałaby się błahostka, jak komputerowy program graficzny, który stanowi istotny wątek, dziś już wygląda dość zabawnie.

Można na te i inne sytuacje przymknąć oko i wciąż "bawić" się doskonale, ale nie zawsze się to udaje. Serial jest mroczny, tajemniczy, ale jednocześnie jego wielka siła tkwi w tym, że wciąż opowiada o ludziach. To nie są żywe trupy, zdeformowane potwory. To zwykli pracownicy biura.

Główny bohater, Jim Profit, jest trochę jak Patrick Bateman z "American Psycho", wilkiem w owczej skórze, z tymże zamiast ganiania z piłą mechaniczną po mieszkaniu, wybiera gierki psychologiczne z ofiarami. Manipulacje, kłamstwa, szantaże. To musiało robić wrażenie, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę jak trafnymi środkami udało się przekazać jego złowieszczą naturę. Kiedy Profit w pierwszym odcinku odwraca się w kierunku kamery i mówi bezpośrednio do widza tak okrutne rzeczy, nawet dziś przeszły mnie ciarki. W 1996 zapewne zapaliłbym wszystkie światła w domu i schowałbym się głęboko pod kołdrę.

Stacje ogólnokrajowe, dlaczego nie poszłyście tą drogą?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz