czwartek, 10 sierpnia 2017

Recenzja filmu "American Honey"

Życie nie rozpieszcza Star. Dziewczyna mieszka z ojczymem, który cały czas się do niej dobiera. Dla matki mogłaby równie dobrze nie istnieć. Jest zdana tylko na siebie. Pewnego dnia nie wytrzymuje i ucieka z domu wraz z poznanym dopiero Jake'em, który oferuje jej pracę w Kansas.




Naiwna, ale i odważna nastolatka wskakuje więc do vana i rusza w nadziei na znalezienie swojego miejsca na ziemi. Jake jest członkiem grupy ludzi podobnych do Star - odrzuconych przez najbliższych, zagubionych, biednych młodzieńców - którzy wędrują przez Stany i sprzedają czasopisma. Jake jako najlepszy sprzedawca bierze nową dziewczynę pod skrzydła. Oboje szybko znajdują wspólny język. Podobna nić porozumienia nawiąże się między nią, a grupą, która od tego momentu będzie stanowić dla niej rodzinę.

Młodzi ludzie mieszkają w obskurnych motelach, zarabiają niewielkie pieniądze, a wolny czas spędzają na zabawie. Każdy z nich ma ze sobą bagaż doświadczeń związany z trudnym dorastaniem, są nieatrakcyjni, chodzą w tanich ciuchach, łączy ich podobne podejście do życia. Nie jest to jednak dla nich istotne, razem stanowią jedność, nikt nie czuje się z tej społeczności wykluczony.

Trudno tej gromady nie polubić, ale co ciekawe, na próżno szukać tutaj przerywników między akcją, którą najczęściej scenarzyści zastępują nam rozmową. Obejdzie się bez sentymentalizmów, tanich chwytów, płaczów nad losem zapomnianych dzieciaków. Wiemy o nich niewiele, w zasadzie tyle ile absolutnie powinniśmy, czyli ich imiona i pochodzenie. Znamy rytuały, panujące zasady, czujemy ich więź, ale to tyle. Sprawić by widz czuł się członkiem tej wspólnoty, jednocześnie nie wiedząc o pozostałych praktycznie nic, to spore osiągnięcie.

Pisząc tutaj kilka miesięcy temu o American Film Festival, wspominałem, że najpewniej będę żałował odpuszczenia "American Honey". Miałem rację, film Andrei Arnolds stawiam w czołówce najlepszych produkcji tego roku.

To szczery i bezpretensjonalny obraz młodych wyrzutków. Zrealizowany w konwencji tak uwielbianego przez mnie kina drogi. Przez większość czasu towarzyszą nam hip-hopowe i skoczne kawałki i choć daleko mi do bycia fanem tego stylu, tak nie zmieniłbym ani jednej piosenki, bo one tak dobrze współgrają z niezwykłą atmosferą i pasują do tego specyficznego społeczeństwa.

To film o wspólnocie, przyjaźni, pierwszych zauroczeniach, życiowych błędach, alkoholu, używkach, swobodzie, beztrosce i poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Nie poucza, nie moralizuje, jedynie liczy na to, że widz razem z bohaterką wskoczy ochoczo do vana i nie będzie chciał wychodzić. Dając się porwać, zaskoczyć, przeżyć wspólne chwile.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz