Sama gala przebiegła pod szyldem OscarsSoWhite i choć amerykańska widownia jest zachwycona występem Chrisa Rocka, tak moim zdaniem jego żarty szybko stały się monotematyczne i tym samym nużące. Dlatego też najlepiej wypadli Louis C.K. i Sacha Baron Cohen w roli prezenterów statuetek.
Trochę ubolewam nad tym, że dziś tematem są nie filmy, a Leonardo DiCaprio, dlatego na nim się nie zatrzymam choćby na chwilę. Zwycięstwo Marka Rylance'a z kolei bardzo mnie ucieszyło, razem z Tomem Hardym, to były moje dwa pobożne typy. Znów muszę wyjść na przekór większości, ponieważ nie mam najmniejszego żalu o pominięcie Sylvestre'a Stallone'a. Tutaj znów zwyciężył skromny brak marketingu. Rylance nie był zajęty promocją swojej roli, nie pojawił się ani na Globach, ani Baftach, ani na SAG. W swoim czasie faworyt, ale w ostatnich tygodniach zupełnie usunął się w cień, a i tak go dostrzeżono. To świetna wiadomość. Stonowaną kreacją w "Bridge of Spies" skradł cały film.
W internecie wybuchła również dyskusja na temat słuszności aż sześciu zwycięstw "Mad Maxa", ale jakkolwiek zgadzam się, o czym już wspominałem, z tym, że filmu nie umieściłbym w najlepszej ósemce walczącej o najlepszy obraz, tak technicznie to był absolutny majstersztyk, w którym czuć było pasję w opowiadanej historii, dlatego wyróżnienia nie mogą dziwić.
Nie można również nie wspomnieć o pierwszym w historii (nie licząc honorowego) Oscarze dla genialnego Ennio Morricone i choć nie miałem jeszcze styczności z "The Hateful Eight", tak nie mam wielkiego żalu o to, że mój zeszłoroczny ulubieniec, Alexandre Desplat i jego "The Danish Girl" nie otrzymał nawet nominacji. Włoski kompozytor powinien mieć na koncie już dziesiątki wyróżnień, więc cieszy choć to pierwsze.
Na sam koniec "The Revenant". Razem z "The Big Short" mimo wszystko trzeba traktować jako przegranych tej gali i choć słowa co do pierwszego są na wyrost, w końcu Inarritu z ekipą wyszli z Dolby Theatre z trzema statuetkami, tak jeszcze wczoraj znaczna część ludzi typowała jego film na zwycięzcę w głównej kategorii. Emmanuel Lubezki przeszedł do historii wygrywając trzeciego Oscara z rzędu, a Alejandro G. jest trzecim reżyserem, który uzyskał dwa takie wyróżnienia z roku na rok. I zasłużenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz