wtorek, 15 grudnia 2015

Nie bądź sobą - recenzja filmu "Just Jim"

Już pierwsze kadry "Just Jim" wskazują, że nie będziemy mieć do czynienia z prostą historią "od zera do bohatera" czy raczej w tym przypadku "od nieudacznika do twardziela". Od początku uwagę widza przykuwa mroczna atmosfera, znikome oświetlenie i ponury klimat rodem z horrorów, co daje do zrozumienia, że nie będzie to zwyczajny film o dorastaniu.




Choć historia ma wszelkie predyspozycje do zostania kolejną ckliwą i podnoszącą na duchu opowieścią dla nastolatków o tym, że w swoim życiu wystarczy wprowadzić kilka zmian i z samotnika można zostać duszą towarzystwa, zdobyć dziewczynę i zyskać popularność, to jednak twórca ani myśli iść tą drogą.

Jim jest nastolatkiem z małego walijskiego miasteczka, wśród rówieśników nie wyróżniającym się niczym szczególnym. Jim jest też definicją outsidera. Jego najlepszym przyjacielem jest pies, a ulubionymi i jednocześnie jedynymi zajęciami są gry na konsolę i oglądanie starych filmów w kinie, gdzie jest przy okazji jedynym klientem. W tej filmowej opowieści wyróżniają się bohaterowie, każdy jest tu nietypowy. Najlepszym słowem ich opisującym byłby "dziwni". Jego rodzice nie dbają o nic dookoła, ich dom wygląda raczej jak obskurna chatka, stara właścicielka kina nieustannie mówi o porwaniu przez obcych, a spotkany mężczyzna na moście opowiada z kolei o czasach wojny. Każda z postaci wydaje się żyć w swoim świecie, rozmowy między nimi nie są naturalne, co w żaden sposób nie jest jednak wadą. Treść dialogów ograniczona jest do minimum, pełno w nich niezręczności, a skąpana w ciemności realizacja przypomina marzenie senne, także wszystko do siebie o dziwo pasuje i brak realizmu jest tym samym największą zaletą.


Jim wydaje się z tych wszystkich bohaterów najnormalniejszy, a jednak uważany jest za nieudacznika, nie ma przyjaciół, a w szkole się nad nim znęcają. Nie ukrywa, że rola ta nie do końca mu pasuje i choć stara się coś z tym zrobić, tak wszystkie jego próby kończą się fiaskiem. Do czasu aż do sennego miasteczka wprowadza się Dean, który postanawia zająć się Jimem i sprawić, by przestał być taką ciotą. Jego słowa. Młodzieniec, z pomocą nowego znajomego, przybiera nową tożsamość, mężnieje i zyskuje szacunek. Cała ta jednak słodka sielanka tak szybko się kończy, jak szybko się zaczęła, kiedy Jim odkrywa mroczny sekret i prawdziwe zamiary swojego przyjaciela.

Postać Deana wydaje się być żywcem wyjęta z komiksów. Imię prawdopodobnie również nie jest przypadkowe, bowiem jego stylizacja przypomina kultowego Jamesa Deana. Ustom bohatera Emile Hirscha nieustannie towarzyszy papieros, doskonale czuje się w roli typowego twardziela i świetnie włada tak samo słowami, jak i pięściami. Dla Jima będzie jak wzorowy, starszy brat, choć z czasem będzie chciał zamienić jego życie w piekło.

Wiek zarówno reżysera, scenarzysty, jak i odtwórcy głównej roli, Craiga Robertsa, może robić wrażenie, w końcu film nakręcił w wieku 23 lat, aczkolwiek nie jest to rzecz niecodzienna. Większe debiuty mieli chociażby Richard Kelly, który zrealizował "Donniego Darko" w wieku 25 lat albo Orson Welles "Obywatela Kane'a" w wieku 26. Warto jednak docenić jego produkcję od strony realizacyjnej, gdzie kadrom, nawet dziennym, cały czas towarzyszy ponura, spowita cieniami atmosfera, a mroczny klimat thrillera dodatkowo potęguje niepokojąca muzyka i unosząca się w powietrzu nutka tajemnicy.

Roberts ucieka też schematom jak może, z prostego pomysłu tworząc surrealistyczną i oniryczną opowieść, nie zapominając przy okazji o ironicznym spojrzeniu na proces dojrzewania i błyskotliwym, choć subtelnym humorze. I mimo iż filmowi nie brak elementów solidnego thrillera czy komedii, tak należy pamiętać, że to wciąż produkcja niezależna, której nie brak wad.

Ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz