wtorek, 10 listopada 2015

The Commitments. Tragikomedia spod ręki Alana Parkera

Alan Parker nie daje się zaszufladkować w konkretnej ramie gatunkowej i każdy kolejny film realizuje inaczej. Ma na swoim koncie mroczne thrillery ("Midnight Express", "Harry Angel"), kryminały ("Mississippi w ogniu") czy dramaty ("Prochy Angeli", "Ptasiek"). Doskonale odnajduje się także w kinie muzycznym, przywołując choćby słynne "Pink Floyd The Wall". Uznany Brytyjczyk na chwilę postanowił odpocząć od Ameryki i w Irlandii nakręcił "The Commitments", tym razem lekki film muzyczny, choć tutaj bardziej pasowałoby określenie tragikomedia.





Reżyser potrafi bowiem wyrwać się schematom gatunku i w jego produkcji próżno szukać historii "od zera do bohatera", gdzie widz obserwuje kapelę od trudnych początków po pełne chwały życie jak z bajki. Parker jedenaście lat wcześniej, realizując "Sławę", pokazał, że wie jak stworzyć gorzkie dramaty zwykłych ludzi marzących o sukcesie. Tytułowa sława miała wydźwięk wręcz odwrotny, nawet ironiczny. Podobnie jest w "The Commitments", nawet jeśli historia opowiedziana jest w lżejszym tonie.

Wrażenie robi już miejsce osadzenia akcji, ponieważ w filmie przyjdzie nam obserwować ponurą Irlandię lat 80-tych. Nic tu nie zostało podkoloryzowane. Budynki mienią się w obskurnym graffiti, mieszkańcy prowadzą biedne życie, a dzieci oddają się prostym rozrywkom, jak granie na ulicach w piłkę puszką po piwie. Parker znakomicie portretuje szarą rzeczywistość klasy robotniczej. Nie oglądamy tutaj ludzi sukcesu, na pierwszy rzut oka nikt się w tej społeczności nie wyróżnia. Głównym bohaterem jest Jimmy, żądny sławy młodzieniec, który nierzadko spotykany jest, kiedy udziela wywiadu... sam ze sobą, z jednej strony wcielając się w rolę dziennikarza, a z drugiej w siebie z przyszłości, w której to udało mu się zdobyć uznanie. Plany Jimmy'ego są ambitne, ma jasno określony cel, dlatego w dążeniu do jego realizacji, zostaje menedżerem kumpli-muzykantów, z którymi chce stworzyć zespół muzyczny. W gazecie umieszcza ogłoszenie o castingu i we własnym domu przesłuchuje potencjalnych kandydatów. Tak oto powstaje grupa "The Commitments", którzy będą tworzyć muzykę soul.
"Wasza muzyka powinna być o tym skąd jesteście, musicie mówić językiem ulicy. Śpiewać o ciężkim życiu, o seksie. Nie mam na myśli takiego ckliwego gówna: będę cię kochał do końca życia. Mam na myśli prawdziwe pieprzenie, z języczkiem, codzienna beznadzieja. Soul jest rytmem seksu, ale również rytmem fabryki. Rytmem pracującego robotnika. Soul jest muzyką, którą ludzie rozumieją, ale ma coś w sobie... coś specjalnego, bo jest szczery. Dużo muzyki płynie prosto z serca, ale soul jest czymś więcej, bierze się skąd indziej. Łapie cię za jaja i wynosi ponad to całe codzienne gówno."


Reżyser stara się nie popadać w banał, całą historię obrazując tak bardzo realistycznie, jak to tylko możliwe, dlatego np. spóźniony na casting chłopak nie będzie nowym Paulem McCartneyem czy Jimim Hendrixem, tylko zostanie odesłany z kwitkiem. Bohaterowie filmu również są ludzcy. Jimmy jest bezrobotny, od lat odbiera zasiłek, cały swój czas poświęcając karierze. Inni członkowie grupy pracują w masarni, w porcie lub zajmują się rodziną. Kapelę traktują z początku jako okazję do spotkań, ucieczkę od codzienności, jak ujmuje to jedna z bohaterek. Są to ludzie, których połączyła wspólna pasja do muzyki, tworząc na pozór zgraną paczkę, chociaż nie obejdzie się w niej bez zgrzytów i wojenek. Dzięki Jimmy'emu udaje im się dotrzeć do społeczności i choć grają w podrzędnych klubach, tak z każdym występem zyskują na popularności. Z czasem zaczynają dostrzegać, że zespół może otworzyć im drogę do udanej kariery, chociaż wcale nie będzie to proste. Uda się pojedynczym jednostkom, a reszta nie będzie w stanie przekroczyć okrutnej ściany zwanej rzeczywistością.

Mimo ponurej atmosfery i gorzkiej opowieści, historia jest opowiedziana w przyjemny sposób. Seans będzie luźnym przeżyciem, w którym dostaniemy oczywiście znakomitą muzykę. Wtajemniczeni będą się tu czuć jak u siebie, bowiem w filmie nie brakuje do niej nawiązań - bohaterowie raz po raz w swoich rozmowach opowiadają o wielkich lub mniej znanych muzykach. Jeśli ktoś ma inne zainteresowania, to również nie powinien narzekać na utwory muzyczne, które szybko wpadają w ucho. W filmie nie brakuje także błyskotliwego humoru, wspominając choćby scenę z przesłuchania.
- Gdzie grałeś?
- Grałem w piłkę nożną w szkole.
- Miałem na myśli instrument...
- Nie gram.
- Więc co tutaj robisz?
- Widziałem jak wszyscy wchodzili na górę... myślałem, że sprzedajecie prochy.

"The Commitments" to jedno z mniej znanych w Polsce dzieł brytyjskiego reżysera, zasługujące jednak na nieco więcej uwagi. Opowieść bardzo życiowa, ale jednocześnie gwarantująca dobrą rozrywkę. Historia gorzka, choć zabawna, ale co najważniejsze, opowiedziana z pasją. To film posiadający duszę i to widać w każdym ujęciu.

Ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz